Swoją drogą wyjazd ów zagroził wszystkim planom starego szlachcica, to też z niepokojem myślał, co będzie dalej? Wołodyjowski, miarkując z jego listu mógł wrócić lada godzina.
— A wiatry mu tam w stepie resztki żalu wywiały — myślał pan Zagłoba. — Wróci rezolutem większym, niż wyjechał, że zaś do Krzysi mocniej go jakoś licho ciągnęło, zaraz deklarować gotów… A potem… Potem Krzysia odpowie zgodą, bo jakżeby takiemu kawalerowi i przytem bratu pani Makowieckiej odpowiedzieć mogła? I biedny, najmilszy hajduczek, ostanie na lodzie.
Pan Zagłoba zaś, z zawziętością właściwą starym ludziom, uparł się koniecznie połączyć Basię z małym rycerzem.
Nie pomogły ostatecznie ani perswazye Skrzetuskiego, ani te, które sam sobie od czasu do czasu czynił. Chwilami obiecywał sobie wprawdzie nie mieszać się już więcej do niczego, następnie zaś wracał mimowoli do myśli skojarzenia tej pary z tem większym uporem. Rozważał po całych dniach, jak ręki do tego przyłożyć; tworzył plany, układał fortele. I przejmował się tem tak dalece, że gdy mu się wydało, iż wynalazł sposób, wówczas wykrzykiwał głośno, jakby po dokonanej sprawie:
— Niechże was Bóg błogosławi!
Ale obecnie ujrzał przed sobą niemal ruinę swych życzeń. Pozostawało tylko zaniechać wszelkich usiłowań i przyszłość zdać na wolę Bożą, bo ów cień nadziei, że Ketling uczyni przed wyjazdem jakiś krok stanowczy względem Krzysi, nie mógł się długo w głowie pana Zagłoby ostać. Więc z żalu już tylko i ciekawości postanowił wybadać młodego rycerza, tak o sam termin wyjazdu, jak również o to, co przed opuszczeniem Rzeczypospolitej uczynić zamierza.
Zawezwawszy go na rozmowę, rzekł mu ze zmartwioną wielce twarzą:
— Trudno, sam każdy najlepiej rozumie, co mu uczynić przystoi, nie będę ja cię przeto namawiał, abyś został, ale chciałbym się przynajmniej czegoś o powrocie twoim dowiedzieć…
— Zali ja mogę odgadnąć, co mnie tam czeka, gdzie jadę? — odrzekł Ketling — jakie sprawy i jakie przygody?… Wrócę kiedyś, jeśli będę mógł; zostanę tam nazawsze, jeśli będę musiał.
— Obaczysz, że cię i serce będzie do nas ciągnęło.
— Bogdaj grób mój był nie gdzieindziej, ale na tej ziemi, która wszystko mi dała, co dać mogła.
— A widzisz! W innych stronach cudoziemiec do śmierci pasierzbem zostaje, a nasza matka to ci zaraz wyciągnie ramiona i jak swego przytuli.
— Prawda, wielka prawda! Ej, żebym tylko mógł… Bo wszystko może mi się w starej ojczyźnie przygodzić, jeno szczęście się nie przygodzi.
— Ha! mówiłem ci: ustal się, ożeń, nie chciałeś słuchać. A żonatym będąc, choćbyś wyjechał, tobyś wrócić musiał, chybabyś i żonę przez rozbujałe flukta chciał przewozić, a tego nie suponuję. Raiłem ci, cóż! nie chciałeś słuchać!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/109
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.