Poczem uspokoił się znacznie, a odmówiwszy pacierze i pomodliwszy się żarliwie za Anusię, zasnął.
A nazajutrz, obudziwszy się, powtórzył.
— Dziś będę deklarował!…
Jednakże nie było to tak łatwem, bo nie chciał pan Michał wszystkim o tem oznajmiać, jeno z Krzysią najprzód pomówić, a potem postąpić, jak wypadnie. Tymczasem od rana przyjechał pan Nowowiejski i wszędy go było pełno.
Krzysia chodziła jak struta przez cały dzień; była blada, zmęczona i co chwila spuszczała oczy; czasem rumieniła się tak, że kolory biły jej aż na szyję; czasem usta drgały, jakby do płaczu; to znów była jakaś senna i omdlała.
Trudno było rycerzowi się do niej zbliżyć, a zwłaszcza pozostać dłużej sam na sam. Mógł ją wprawdzie wyprowadzić poprostu za dom na przechadzkę, bo pogoda była cudna i dawniej byłby to bez żadnego skrupułu uczynił; ale teraz nie śmiał, bo mu się zdało, że wszyscy zaraz domyślą się, o co mu chodzi — wszyscy deklaracyę odgadną.
Na szczęście, wyręczył go Nowowiejski. Ten, odwiódłszy na bok panią stolnikową, rozmawiał z nią dość długo: potem wrócili oboje do izby, w której siedział mały rycerz z dwiema pannami, oraz z panem Zagłobą — i pani stolnikowa rzekła:
— Ot, przejechalibyście się młodzi saniami we dwie pary, bo od śniegu aż skry idą.
Na to Wołodyjowski pochylił się prędko do ucha Krzysi i rzekł:
— Zaklinam waćpannę, byś siadła ze mną… Siła mam do mówienia.
— Dobrze — odpowiedziała Drohojowska.
Poczem obaj z Nowowiejskim skoczyli do stajni, a Basia z nimi trzecia i w kilka pacierzy dwoje sanek zajechało przed dom. Wołodyjowski z Krzysią siedli w jedne, Nowowiejski z hajduczkiem w drugie i ruszyli bez woźniców.
Zaś pani Makowiecka zwróciła się do Zagłoby i rzekła:
— Pan Nowowiejski o Basię deklarował.
— Jakże to? — spytał niespokojnie Zagłoba.
— Pani podkomorzyna lwowska, jego chrzestna matka, ma tu jutro przyjechać, ze mną się rozmówić, zaś pan Nowowiejski prosił mnie, by mógł, choć zdaleka, Basię wyrozumieć, bo sam pojmuje, że jeśli Basia nie jest mu przyjacielem, to próżne będą fatygi i zachody.
— I dlatego waćpani dobrodziejka wyprawiłaś ich do sani?
— Dlatego. Mąż mój wielki skrupulat. Nieraz on mi mówił: „Majętnościami ja się opiekuję, ale męża niech sobie każda sama wybiera; byle był uczciwy, to ja się nie sprzeciwię, choćby i w fortunie była różnica.“ Zresztą obie z Krzysią mają lata i mogą sobą rządzić.
— A co waćpani zamierzasz pani podkomorzynie lwowskiej odpowiedzieć?
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/074
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.