Pan Michał, poznawszy ją, zeskoczył natychmiast z konia i oddał go pachołkowi, sam zaś pobiegł ku niej, nieco zdziwiony, ale bardziej jeszcze uradowany jej widokiem.
— Żołnierze mówią — rzekł — że o zorzy można różne nadprzyrodzone persony spotkać, które czasem złą, a czasem dobrą wróżbę znaczą; ale już dla mnie lepszej nad spotkanie waćpanny wróżby być nie może.
— Pan Nowowiejski przyjechał — odpowiedziała Krzysia — z Basią i panią stolnikową się zabawia, ja zaś wyszłam umyślnie naprzeciw waćpana, bom była niespokojna o to, co pan hetman miał waćpanu powiedzieć.
Szczerość tych słów niezmiernie ujęła małego rycerza za serce.
— Zali naprawdę waćpanna tak się o mnie troszczysz? — pytał, podnosząc na nią oczy.
— Tak! — odrzekła niskim głosem Krzysia.
Wołodyjowski oczu z niej nie spuszczał, bo nigdy dotąd nie wydawała mu się tak piękną. Na głowie miała kapturek atłasowy, a biały puszek łabędzi otaczał jej drobną, bladawą twarz, na którą padał blask miesiąca i rozświecał łagodnie te szlachetne brwi, oczy spuszczone, długie rzęsy i ów ciemny, ledwie dostrzegalny puszek nad ustami. Spokój jakiś był w tej twarzy i dobroć wielka.
Poczuł pan Michał w tej chwili, że to jest przyjacielskie, kochane oblicze.
Więc rzekł:
Gdyby nie pachołek, który za nami jedzie, tobym na tym śniegu do nóg waćpannie z wdzięczności upadł!
A ona:
— Waćpan takich rzeczy nie mów, bom ich niegodna, a w nagrodę powiedz, że ostajesz przy nas i że cię będę mogła dłużej pocieszać!
— Nie zostaję — odrzekł pan Wołodyjowski.
Krzysia zatrzymała się nagle:
— Nie może być?
Zwyczajna żołnierska służba! Na Ruś jadę ku Dzikim Polom…
— Zwyczajna służba?… — powtórzyła Krzysia.
I umilkłszy, poczęła iść śpiesznie ku domowi. Pan Michał dreptał przy niej, nieco zmieszany. Jakoś mu było trochę i ciężko na duszy i głupio. Chciał coś mówić, chciał na nowo podjąć rozmowę — nie szło. A jednak zdawało mu się, że ma do powiedzenia Krzysi tysiące rzeczy i że właśnie teraz pora potemu, póki są sami i nikt im nie przeszkadza.
— Byle zacząć! — pomyślał sobie — to dalej pójdzie…
Więc nagle spytał:
— A pan Nowowiejski dawno przyjechał?
— Niedawno — odrzekła Drohojowska.
I znów rozmowa się urwała.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/060
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.