Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winność i nasz los! Ale żebyśmy to choć wiedzieli, że z tą naszą krwią, która wypływa nam z ran, wypłynie i zbawienie! Nie! i tej pociechy nie było. Oj, ciężkiem dni przebywał pod Podhajcami, chociażem wam wesołe pokazywał oblicze, abyście zaś nie myśleli, żem o wiktoryi w polu zdesperował. Ludzi niemasz! — myślałem sobie — ludzi niemasz, prawdziwie tę ojczyznę miłujących! I tak mi było, jakoby mi kto nóż w piersi wbijał. Aż razu pewnego… było to ostatniego dnia w podhajeckim obozie… gdym was w dwa tysiące posłał do ataku na dwadzieścia sześć tysięcy ordy, a wyście na oczywistą śmierć, na pewne jatki, lecieli z takim okrzykiem i ochotą, jakoby na wesele, przyszło mi nagle na myśl: „A owi moi żołnierze?“ I Bóg w jednej chwili zdjął kamień z serca i w oczach stało mi się jasno. Ci — rzekłem — z czystej miłości dla matki tam giną; ci nie pójdą do związków, ani do zdrajców; z nich utworzę święte bractwo, z nich utworzę szkołę, w której młode pokolenia uczyć się będą. Ich przykład, ich kompania podziała; przez nich ten naród nieszczęsny się odrodzi, prywaty próżen, swawoli niepomny, i stanie jako lew, okrutną moc w członkach czujący i świat zadziwi! Takie to bractwo z moich żołnierzy uczynię!
Tu pan Sobieski sam zapłonął, podniósł do góry głowę, podobną do głowy rzymkiego cezara, i wyciągnąwszy ręce, zawołał:
— Panie! Nie pisz na naszych murach: „Mane, Tekel. Fares![1]“ i pozwól mi moją ojczyznę odrodzić!
Nastała chwila milczenia.
Mały rycerz siedział z głową spuszczoną i czuł, że go drżenie chwyta w całem ciele.
Hetman chodził czas jakiś szybkiemi krokami po izbie, następnie zatrzymał się przed małym rycerzem.
— Przykładów trzeba — rzekł — przykładów codzień, któreby w oczy biły. Wołodyjowski! jam ciebie w pierwszym rzędzie do bractwa zaliczył. Zali chcesz do niego należeć?
Mały rycerz wstał i objął hetmańskie kolana.
— Ot! — rzekł wzruszonym głosem — ot! usłyszawszy, że mam znów jechać, pomyślałem, że mi się krzywda dzieje i że mi się wczas dla mojej boleści należy, a teraz widzę, żem zgrzeszył… i… i kajam się takowej myśli i mówić nie mogę, bo mi wstyd…
Hetman przycisnął go w milczeniu do serca.
— Garść nas jest — rzekł — ale inni pójdą za przykładem.
— Kiedy mam jechać — pytał mały rycerz. — Mógłbym i do Krymu samego, bom już tam bywał.
— Nie — rzekł hetman. — Do Krymu poślę Ruszczyca. Ma on tam pobratymców, a nawet i imienników, podobno że braci stryjecznych, którzy dziećmi przez ordę zagarnięci, zbisurmanili się i do godności między pogany doszli. Ci mu będą we wszystkiem pomocą; zaś ciebie w pole potrzebuję, ile że niemasz ktoby ci w procederze z Tatary dorównał.
— Kiedy mam jechać?! — powtórzył mały rycerz.

— Za dwie niedziele najdłużej. Potrzebuję się jeszcze z panem podkanclerzym koronnym rozmówić i z panem podskarbim, li-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Mane, tekel, fares (z hebr.) — według przekazu biblijnego przepowiednia, napisana tajemniczą ręką, która pojawić się miała na ścianie pałacu babilońskiego władcy Baltazara podczas wydanej przez niego uczty. Zasadniczy sens tych słów sprowadzał się do przepowiedni szybkiego upadku Babilonu i śmierci króla Baltazara. W polskiej tradycji językowej frazę tę oddaje się zazwyczaj jako „policzone, zważone, podzielone“ lub „policzone, zważone, rozdzielone“.