się przytem rozglądać po okolicy z ciekawością wielką, jakby ją pierwszy raz widział.
Nagle Zagłoba uderzył się dłońmi po kolanach i zakrzyknął ni z tego ni z owego:
— Hoc! hoc! Ufam, że jak cię Ketling ujrzy, do zdrowia wróci! Hoc! hoc!
I chwyciwszy za szyję Michała, począł go ściskać z całej siły.
Wołodyjowski nie chciał mu pozostać dłużnym, więc uściskali się najszczerzej.
Jechali czas jakiś w milczeniu, ale błogiem. Tymczasem już domki przedmiejskie poczęły się ukazywać po obu stronach drogi.
Przed domkami ruch był wielki. W tę i ową stronę ciągnęli mieszczanie, słudzy w różnej barwie, żołnierze i szlachta, często bardzo strojna.
— Na konwokacyę chmara szlachty zjechała — rzekł Zagłoba — bo choć to niejeden i nie posłuje, wszelako chce być, przysłuchać się, widzieć. Domy, gospody, wszędy tak pozajmowane, że jednej izby trudno znaleźć, a co szlachcianek włóczy się po ulicach, to powiem ci, na włosach w brodzie nie zliczysz. Gładkie też, bestye, aż człek ma czasami ochotę strzepnąć rękoma po bokach, jako gallus skrzydłami i zapiać. Patrz-no! patrz-no na ową czarnuszkę, za którą hajduk zieloną szubkę niesie; czy nie rzęsista? co?
Tu Zagłoba trącił kułakiem w bok Wołodyjowskiego, a ten spojrzał, wąsikami ruszył, okiem błysnął, lecz w tejże chwili zawstydził się, opamiętał i spuściwszy głowę, rzekł po krótkiem milczeniu:
— Memento mori!
A Zagłoba znów chwycił go za szyję.
— Jak mnie kochasz, per amicitiam nostram, jak mnie szanujesz: ożeń się! Tyle jest zacnych panien, ożeń się!
Brat Jerzy spojrzał ze zdumieniem na swego przyjaciela. Pan Zagłoba nie mógł być przecie pijany, bo nieraz trzykroć tyle wypijał bez widomego skutku, więc tylko mówi z rozczulenia. Ale wszelka myśl podobna była tak daleka teraz od głowy pana Michała, że w pierwszej chwili zdumienie przemogło w nim nad oburzeniem.
Następnie jednak spojrzał surowo w oczy Zagłoby i spytał:
— Chybaś waść podchmielił?
— Z całego serca ci to mówię: ożeń się!
Pan Wołodyjowski spojrzał jeszcze surowiej.
— Memento mori!
Lecz Zagłoba nie zrażał się łatwo.
— Michale, jeżeli mnie kochasz, uczyń to dla mnie i pocałuj psa w nos, razem ze swojem „memento.“ Repeto, że uczynisz, jak zechcesz, ale ja tak myślę: niech każdy służy Bogu tem, do czego go stworzył, a ciebie stworzył do rapiera, w czem widoczna była jego wola, gdy ci w onej sztuce do takiej doskonałości dojść pozwo-
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/035
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.