Przejdź do zawartości

Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  51  —

Aż nakoniec nadeszła wielka mistyczna noc, w której bogini chwyciła go znów w ramiona i, zaniósłszy na niebotyczną górę, postawiła go przed Prawdą.
— Patrz — rzekła — jak Ona pała już i świeci. Ale, nim wyciągniesz ku niej swe dłonie po raz ostatni, wysłuchaj pierwej słów moich. Owe zasłony, które w ciągu długich lat odlatywały od ciebie, jako łabędzie, to były złudzenia twojego żywota. Jeśli ci żal ostatniego, lub jeśli obawa napełnia ci serce, to cofnij się, póki czas jeszcze, a ja cię zniosę z tych wyżyn, abyś jak inni ludzie domierzył w padole dni swoich.
— Życiem poświęcił dla tej jednej chwili! — zawołał Diokles.
Poczem zbliżył się z biciem serca ku pałającemu posągowi, mrużąc powieki chciał drżącemi rękoma ostatnią zasłonę, zerwał ją i rzucił za siebie.
Lecz nagle stało się coś strasznego.
W tej samej chwili w oczy jego uderzył jakby grom — i ogarnęła go ciemność tak okropna, że najczarniejsza noc Hadesu wydać się mogła przy niej dniem białym.
A wśród takiej nocy rozległ się pełen niewysłowionej trwogi i bezbrzeżnego bolu głos Dioklesa:
— Ateno! Ateno! nic niema pod zasłoną i nic nie widzę!!!
Lecz na ów krzyk rozpaczy odpowiedziały mu surowe słowa bogini:
— Oślepły od blasku Prawdy twoje źrenice i uleciało ostatnie złudzenie, że śmiertelnik może ją ujrzeć bez osłon.