Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciela, złamał, rozbił, część wyścinał, część zagarnął i uwolnił podjazd z pod przemocy.
Lecz nie mógł powstrzymać zdziwienia, widząc ich robotę — gdyż istotnie, po desperacku się bijąc, naszatkowali ludzi, jak kapusty.
— Już chyba i aniołowie nie potykaliby się grzeczniej — rzekł.
Zaczem wrócili radośnie do obozu.
Ale, choć świt uczynił się, nim dojechali, nie poszli spać, a to dla wielkiej uciechy i dlatego, że poczęto ich zaraz częstować. Oni zaś jedli i pili, wysławiając jeden drugiego i słuchając pana Zagłoby, który coś skromnie o Termopilach wspominał.
Aż gdy już dobrze podpili, pan Portanty przyłożył nagle palec do ust i rzekł:
— Ba, a nasz parol? Jakoż z nim będzie?
— Parol? zjadł go nieprzyjaciel.
— I trochę mu niezdrowo — dodał Zagłoba.
A wtem pan Pluta, który się pokrzepił lepiej od innych, począł uderzać się dłońmi po piersiach, aż rozległo się w izbie — i wołać żałosnym głosem:
— Ja na stare lata miałbym Kainem zostać i rozlewać niewinną krew Abla? na stare lata? ja? Pluta!
I zawył wielkim płaczem, co usłyszawszy inni, kiedy bo nie rykną, — aż ludzie z pod innych chorągwi zaczęli ich otaczać, ciekawi, co im się mogło wydarzyć.
Tymczasem powstał pan Zagłoba i, podniósłszy z niezmierną powagą garniec miodu, rzekł: