Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Na Oceanie Atlantyckim.djvu/08

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego śrubce; po czym upewniają się wzajemnie, że niemasz żadnego niebezpieczeństwa. Każdy mniej więc w strachu, a wszędy słychać następujące rozmowy:
— Ależ to statek, daj go katu!
— Ho! panie, on bije wszystkie Cunary[1].
— Na tej linji nie było jeszcze żadnego wypadku.
— I pewno nie będzie: mamy przewyborną pogodę.
— Widziałeś pan sternika? Stary wilk? co?
— Mówią, że i nasz kapitan bardzo doświadczony marynarz. On podobno woził królową.
Nieprawda, nikt nie mówił, że nasz kapitan jest doświadczony marynarz i że woził królową, ale zadający to pytanie jest w strachu, zadaje je więc dlatego, że ma nadzieję, iż mu kto na nie odpowie twierdząco. Zresztą pogoda istotnie trwa, statek kołysze się niewiele, wszyscy więc nabierają zaufania, niektórzy nawet objawiają głośno, że gotowi są zrozumieć wszystko, ale nie rozumieją obawy morza.
Statek swoją drogą się kołysze, tylko jest tak wielki, iż tego nie czuć. Stojąc jednak ku tyłowi okrętu, można doskonale dostrzec, jak przód jego to zsuwa się po pochyłości wodnej nadół, to znowu podnosi się ociężale dogóry. Za statkiem leci kilkanaście mew, które raz wraz rzucają się na wodę, gdy z kuchni okrętowej wyrzucą coś przez okno.

Około godziny pierwszej po południu, w salonie jadalnym i po korytarzach, gdzie są kajuty, odzywa się barbarzyński głos gongu, czyli tam-tama, zwołują-

  1. Nazwa linji okrętowej.