Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

doku oświeconego niknącemi promieniami zachodzącego słońca, które tu i owdzie na śniegu krwawą odbijało się łuną, a szczyt wzgórza wieńczyło koroną świetlaną.
— Słuchajcie — słabym głosem przemówił Good — niedaleko tu musi być jaskinia, o której stary da Silwestra wspomina.
— A tak — odpowiedziałem — jeżeli jest jaka.
— Et, Quatermain, nie gadałbyś tak — zamruczał sir Henryk — ja wierzę staremu w zupełności, przypomnij sobie tylko wodę. Znajdziemy i jaskinię.
— Jeżeli jej przed nocą nie odszukamy, to już po nas — odparłem pocieszająco.
Przez pięć minut szliśmy w milczeniu, kiedy nagle Umbopa, który postępował obok mnie owinięty w swoją kołdrę i mocno w pasie ściągnięty rzemieniem, ażeby „przycisnąć głód,“ jak mówił, schwycił mię za ramię.
— Patrz! — zawołał wskazując na grzbiet wzgórza.
Spojrzałem we wskazanym kierunku i o jakie dwieście kroków od nas zobaczyłem jakby otwór czerniejący w śniegu.
— To jaskinia — powiedział Umbopa.
Skierowaliśmy kroki nasze w to miejsce i przekonali się, że otwór stanowił rzeczywiście