Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wsunęliśmy się w jamę i naciągnęli je na głowy. Oentvogel nie był z nami, bo jemu, jako Hotentotowi, słońce niebardzo dokuczało. Słońce w tem schronieniu mniej nam dopiekało, ale gorąco zawsze jeszcze było takie, że łatwiej je sobie wyobrazić, niż opisać. Do dziś nie mogę pojąć, jakeśmy ten dzień przetrwali. Ledwie dyszący leżeliśmy w tym żarze, od czasu do czasu niosąc do ust wodę, której pozostało nam już niewiele.
Gdybyśmy nie zapanowali nad sobą, wypilibyśmy byli wszystko w jednej godzinie — ale musieliśmy być bardzo oszczędni, bo z ostatnią kroplą wody ginęła dla nas nadzieja ocalenia.
Wszystko jednak musi mieć swój koniec, to też i straszny ten dzień minął nareszcie. Około trzeciej po południu wyczerpała się już nasza niecierpliwość. Lepiej było umrzeć w drodze, niż w tej okropnej dziurze konać powoli z gorąca i pragnienia; zaczerpnąwszy w usta trochę ciepłej wody z naszych butelek, powlekliśmy się przez pustynię.
Jużeśmy pewnie uszli z pięćdziesiąt mil pustyni, która, według mapy da Silvestra, ciągnie się na przestrzeni stu dwudziestu mil — jeżeli więc sadzawka zepsutej wody leżała rzeczywiście w samym jej środku, nie mogliśmy znajdować się od niej dalej, nad dwadzieścia do piętnastu mil.