Strona:PL H Mann Diana.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwisały w sztywnych, ciemnych falach po przerażająco bladej twarzy. Mocno naprężonemi rękoma wsparła się o wyściełaną poręcz. Ostre jej palce podarły dzianą tkaninę. Pavic wił się w lęku i skrusze. „Co ja uczyniłem!“ wołał w duchu. „Jestem bydlęciem! Teraz wszystko stracone!“ Podwoił swoje wysiłki.
— Wybacz mi, Violanto, wybacz! Ja przecież nie jestem winien, to los... Tak, los, który mię rzucił do twoich stóp. Muszę ci służyć... Chcę ci służyć! Violanto! Chcę całować pył na skraju twojej sukni i konając złożyć głowę między twoje obcasy, Violanto!
Oszołomiony własnemi słowami, walczył o jedno jej spojrzenie. Księżna, po wielu minutach, potarła czoło dwoma palcami i rzekła:
— Niech mnie pan zostawi, chciałabym być sama.
— Nie przebaczasz mi? O Violanto, bądź łaskawa!
Wzruszyła ramionami. On błagał ze łzami w głosie:
— Jedno tylko słowo, że mnie nie potępiasz! Violanto! Nie potępiasz mnie?
— Nie, nie.
Niezdolna wytrzymać dłużej tej sceny, kręciła szyją na wszystkie strony.
— Niech pan teraz idzie.
Odszedł wreszcie, ciężkim krokiem, z miękkiemi członkami, z pomieszanemi uczuciami, mrucząc ciągle:
— Dzięki... Przebacz... Przebacz... Dzięki.
Udała się natychmiast do sypialni. Odesłała pokojówkę i poczęła się sama rozbierać. Po tem, co przeżyła, wszelkie zetknięcie ze skórą ludzką było jej wstrętne. Ale dłonie jej były osłabłe; coraz to na nowo gubiła się w myślach. Zdziwienie jej było równie wielkie jak jego, ale zupełnie nie połączone z zadowoleniem.