Strona:PL H Mann Diana.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dał jej dziesięć sekund czasu na zastanowienie się; potem zatrzymał się znowu.
— Ale nikt z tych, co mają czyste sumienie, nie potrzebuje się mnie obawiać. Nic wiedzą nawet ludzie, jaki ja jestem łagodny, jak wiele z mego gniewu pochodzi ze zbyt czułej duszy, i jak wdzięczny i wierny byłbym potężnemu. księżno, któryby podniósł rękę w mojej sprawie.
— A pańska sprawa?
— To mój lud, — rzekł Pavic, ruszając dalej.
Szli po ostrym żwirze. Na nędznej roli stały pochylone postaci, nieustannie, temi samemi ciągle ruchami wyrzucały one kamienie na drogę. Droga była pełna, a pole jeszcze nie puste. Jakiś chłop rzeki:
— Tak rzucamy cały rok. Bóg wie, skąd djabeł bierze te wszystkie kamienie.
— To jest i moim losem, — rzekł natychmiast Pavic. — Rok za rokiem wyrzucam niesprawiedliwość i bluźnierstwo wobec mego ludu z roli mojej ojczyzny, — ale Bóg wie, skąd djabeł bierze coraz nowe kamienie.
Przed nimi ział otwór lepianki z gliny. Księżna, chcąc, ujść sunącemu za nimi ciągle ludowi, stanęła na jej progu. Olbrzymie naczynia gliniane sterczały po kątach, na klepisku z mocno ubitej, żółtej ziemi. W czarnej izbie czuć było zapach spalonej oliwy. Przed chwiejnym ogniem wilgotnej wiązki chróstu marzło trzech mężczyzn w brunatnych płaszczach. Jeden zerwał się i podszedł do gości z glinianem naczyniem w ręku. Księżna cofnęła się szybko, ale trybun ujął kubek wina.
— To sok mojej ziemi ojczystej, — rzekł czule i wypił.
— To krew z mojej krwi.
Poprosił o kawałek chleba kukurydzowego, przełamał go i podzielił się z otaczającymi. Księżna przyglądała się