Strona:PL H Mann Diana.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wybrzeżu, ujrzała pstry tłum ludzi, którzy zdawali się czekać na nią. Przed wszystkimi świeciła pod jaskrawo błękitnem niebem miedziano-czerwona, piękna broda starannie ubranego, postawnego pana. Szary kapelusz z dużem rondem był w calem jego ubraniu jedyną częścią niemodną. Ukłonił się: w tej samej chwili mężczyźni, kobiety i dzieci krzyknęli i zaskrzeczeli jak coś wyuczonego:
— To Pavic, nasz zbawca, nasz ojczulek, nasz chleb i nasza nadzieja!
Księżna kazała sobie powiedzieć, co to znaczy. Potem przyjrzała się panu; słyszała o nim. Przedstawił się:
— Doktór Pavic.
— Przyszedłem, wasza wysokości, aby pani podziękować. Należy się pani podziękowanie, gdyż wie pani: „Co czynicie najuboższemu z moich braci, mnie to czynicie“.
Nie zrozumiała go, pomyślała: „Mnie? Komuż to? Nikomu przecież wogóle nic uczynić nie chciałam“. Ponieważ nie odpowiadała, dodał:
— Przemawiam do waszej wysokości w imieniu tego niedojrzałego ludu, którego podźwignięciu do godności ludzkiej poświęciłem całe swoje życie. Całe swoje życie, — powtórzył z rezygnacją.
Poinformowała się:
— Co to się dzieje z tymi ludźmi? Chciałabym się o nich czegoś dowiedzieć.
— Ten biedny lud kocha mię bardzo. Wasza wysokość widzi, jak ciasno mię otaczają.
Zauważyła to: lud było czuć.
— Ach! Osnuwa mię porządny kawał romantyki!
Rozpostarł ramiona, głowę przechyliwszy na kark, tak iż piękna, szeroka broda sterczała niby klin w powietrze. Niezupełnie rozumiała jego ruch.