Strona:PL H Mann Diana.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Księżno, jestem pani szczerze wdzięczna.
— Niech pani posłucha, Propercjo. Odczułam dzisiaj rano w oczach malowanego obrazu, jak płonie piękno, za którem tęsknimy. Tutaj u pani niema już tęsknoty. Stoję tutaj, mała, ale ciężka od miłości, w obrębie mocy, która osiąga doskonałość piękna. Serce moje nigdy tak nie biło, zdaje mi się, że po tej godzinie niebo nie ma mi nic więcej do ofiarowania.
Patrzała przytem nieustannie na korowód posągów.
— Te bronzy, — rzekła Propercja, — odlane są w Petersburgu.
Poprowadziła swego gościa wzdłuż galerji.
— Zamówił je wielki książę Szymon; umarł zanim były gotowe. Ta kobieta z woalem przed ustami i nosem, z amforą na głowie była jego kochanką.
Propercja opowiadała bez myśli. Wiedziała, że goście wówczas tylko nabierali nieudanego zainteresowania dla jej dzieł, gdy z każdem związana jest jakaś anegdota. Księżna milczała. W dwie minuty później Propercja pomyślała:
„Czego chce ta wielka dama! Oczywiście jest jedną z tych, co obawiają się być niemodnemi, jeśli się ze mną nie zaprzyjaźnią. Dlaczego stoi przed dziełem sztuki, nie wypowiadając o niem sądu? Żadne ramię nie wydaje się jej za krótkie, żadna koncha uszna za gruba, a chociaż sama jest bardzo smukła, żadna pierś za wielka. Czyżby miała być wyjątkiem i posiadać wrażliwość? Nie przyszła ze złośliwej ciekawości, nie chce stwierdzić, jak nędzną uczynił mię mężczyzna, którego kocham. Jest zbyt podniecona. Sądzę raczej, że sama kocha. Tak, nieszczęśliwa musi być, jak ja: jakżeby inaczej wielka dama mogła odczuwać dzieło sztuki?“
Powróciły do hali.