Strona:PL H Mann Diana.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

napchał sobie usta serem i rzucił skórkę przez ramię w stronę Jakobusa, z pogardliwą miną:
„Trafię go, nie trafię go, wszystko mi jedno“.
Jakobus z przekorną miną nie patrzał na księżnę. Chciał mówić drwiąco, ale powiedział bardzo miękko:
— Czcigodna pani, której nazwiska nie znam, omyliła się pani, obraz ten nie ma niezwykłej wartości. Genjusz Florentczyka bynajmniej nie powrócił. Prawda jest prosta: przez jedną chwilę owładnęła mną i poniosła mię tęsknota — a trzymałem właśnie pendzel w ręku. Tęsknię często, ale zazwyczaj pendzel leży na ziemi.
Księżna uśmiechnęła się, Jakobus zrobił się zupełnie mały.
— Tęsknimy za wiele, a pendzel leży na podłodze. O, nie malujemy Pallad, sami jesteśmy Palladami: i w naszych oczach płonie nasza dusza. Ten Bellosguardo tam...
Wskazał na czarnego, wąskiego w kącie.
— On wogóle umie się tylko gapić. Niech pani patrzy na tego podejrzanego człowieka ze spojrzeniem, które was, moje panie, obraża, chociaż postanowiłyście sobie nie dać się tu przez nic wyprowadzić z równowagi. Tak jak tam stoi i milczy, jest mój przyjaciel piękniejszy niż cała ta tuzinkowa hałastra waszego nienagannego towarzystwa. Płonie z żądzy — z żądzy sztuki, chutliwy jest na piękno, zawsze jest tak znieruchomiały z pożądania wobec wszystkiego, co przemożnie piękne, a czego tak pełen jest świat, że serce i duch odmawiają mu posłuszeństwa: nie maluje wcale, patrzy tylko, a jest przytem bardziej artystą, niż my wszyscy.
Pani Blà oświadczyła podniecona:
— On jest ohydny.
— Ma piękną duszę; czy pani to nie wystarcza może, moja miła?