Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyi zwisła bezwładnie, jedwabne kwiaty wokół jej ciała kiwały martwemi główkami. Lakier odpadał z jej pantofli, na pończochach miała dwie plamy, a jedwab jej krótkiej sukni połyskiwał ze zmatowiałych fałd. Słabo zaokrąglone, lekkie ciało jej rąk i ramion wydawało się wytarte, mimo białości, która za każdym ruchem opadała z niego pyłem. Twarz jej znał Unrat jako bardzo wyniosłą, z wrogiemi rysami, które artystka Fröhlich niekiedy z łatwością wygładzała i o których zapominała. Roześmiała się, ze świata, z siebie samej.
— A przedtem był pan jeszcze taki ożywiony, — dodała.
Ale Unrat nadsłuchiwał. Nagle wykonał sztywny skok, jak stary kot. Artystka Fröhlich umknęła z głośnym piskiem. Unrat szarpnął czerwone okno... Nie, głowy, której kontur spostrzegł za firanką, już nie było.
Powrócił.
— Straszy pan przecież ludzi, — rzekła artystka Fröhlich, Unrat rzekł, nie usprawiedliwiając się, do rzeczy:
— Zna pani pewnie wielu młodzieńców z tutejszego miasta?
Artystka lekko kołysała się w biodrach.
— Jestem uprzejma dla każdego, kto jest wobec mnie przyzwoity.
— Ej że, istotnie. Toby było przecież dobrze. A uczniowie z gimnazjum mają zaiste dość piękne obyczaje?
— Czy pan sobie myśli, że ja tu dzień w dzień siedzę z całą pańską klasą? Nie jestem przecież guwernantką.
— To coprawda oczywiście nie.