Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A niech tam. Ja przecież z tego nic nie mam.
Roześmiała się. Unrat wybuchnął przeraźliwie:
— A pani odciąga ich od szkoły i obowiązków! Pani ich uwodzi!
Artystka Fröhlich przestała się śmiać; skierowała palec wskazujący na swoją pierś.
— Ja? Czy panu nie brak klepki?
— A może pani zaprzeczy? — zapytał Unrat, gotów do walki.
— Przed kim? Bogu dzięki, nie potrzebuję. Jestem artystką, prawda? Będę pana prosiła o pozwolenie, czy panowie mogą mi składać w hołdzie bukiety.
Wskazała w kąt pokoju, gdzie przy pochylonem doprzodu lustrze zatknięte były z prawej i lewej strony dwa wielkie bukiety. Wzruszyła ramionami:
— Jeżeli się nawet tego nie ma mieć, panie — kto pan wogóle jest?
— Ja — ja jestem nauczycielem, — rzekł Unrat, jakby wypowiadał sens i prawo świata.
— No tak, — odpowiedziała artystka pojednawczo, — no to może pan tak samo gwizdać na to, co uczniowie robią, jak ja.
Ten pogląd nie uzyskał wstępu do świadomości Unrata.
— Radzę pani, — rzekł, — niech pani opuści ze swojem towarzystwem to miasto, niech pani odchodzi stąd szybkiemi marszami, gdyż inaczej... — podniósł znowu głos, — ...uczynię wszystko, aby utrudnić pani karjerę, jeżeli nie wręcz uniemożliwić ją. Postaram się — zaprawdę tedy — aby działalnością pani zainteresowała się policja.
Przy tem słowie zjawiła się nagle na twarzy artystki Fröhlich najbardziej niepohamowana pogarda.