Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ambicja ożywiła ją.
— Dla naszych gości niczego nam nie jest za wiele. Ludzie stają u nas czasem na głowie; będzie się pan śmiał. Ach, gdyby pan przyszedł, na pańską cześć zaśpiewałabym wogóle o żonie kapitana. Nigdy tego nie robię, bo to przecież jednak trochę zanadto nieprzyzwoite.
— Szanownej pani niepodobna się oprzeć.
— Znowu pan pewnie kpi?
— Przecenia mię pani. Odeszły mię kpinki, gdy panią znowu ujrzałem. Szanowna pani powinnaby chyba wiedzieć, że jest pani jedynem, co tutaj wchodzi w rachubę.
— No i? — zapytała zadowolona, ale bez zdziwienia.
— Już sam strój pani. Rezedowa suknia jest oczywiście absolutnie na wysokości zadania. Czarny kapelusz wybrała pani do niej zupełnie słusznie. Jeżeli wolno mi zrobić jedną uwagę: zarzutki z point-lace już się w tym roku nie nosi.
— Ach, nie?
Przysunęła się bliżej.
— Czy pan to wie napewno? W takim razie ten łajdak nabrał mię. Całe szczęście, że jej nie zapłaciłam.
Zaczerwieniła się; i szybko:
— Oczywiście zapłacę ją. Ale nosić — nie. Dzisiaj ostatni raz, może pan na mnie polegać.
Była szczęśliwa, że mogła mu przyznać rację, poddać mu się. Jego świetna orjentacja co do Unrata zwiększyła jej poważanie dla Lohmanna bezgranicznie. A oto znał się i na modzie. Mówił znowu tak elegancko: