Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Erztum padł jak worek na najniższy stopień i ujął głowę w ręce. Po chwili milczenia, głucho, oddołu:
— Lohmann, czy ty to rozumiesz? Kobieta, którą ja stawiałem tak wysoko! Ciągle jeszcze sądzę, że ten plugawy Kieselack stroi kiepskie żarty. Jeżeli tak, to niech się Bóg nad nim ulituje!... Kobieta, która ma tyle, tyle duszy!
— Przy tem, co ona chwilowo robi, nie idzie właściwie o duszę. Postępuje poprostu po kobiecemu.
Lohmann uśmiechnął się okrutnie. Tem słowem ściągał Dorę Breetpoot w błoto wraz z tamtą — Dorę Breetpoot, pierwszą wśród kobiet. Jakże się tem lubował!
— Ale Kieselack jest znowu przy dziurce od klucza...
Lohmann przywoływał Erztuma, który odwracał głowę, do rzeczywistości.
— Kieselack kiwa już znowu gwałtownie... Ten Unrat jest — Erztum, może pójdziemy stąd?
Podniósł przyjaciela z ziemi i pociągnął go do bramy. Na ulicy Erztum nie chciał się dalej ruszyć z miejsca; ciężko i tępo oparł się o dom swoich rozczarowań. Lohmann przemawiał przez pewien czas daremnie. Groził odejściem; wtem zjawił się Kieselack.
— Ale z was to też głupie chłopy. Dlaczego nie wchodzicie? Unrat siedzi tam już ze swoją narzeczoną. Uprzedziłem salę, że nadchodzą, więc przyjęto ich głośnemi wiwatami. Ty, czegoś podobnego jeszcze nie było; siedzą w „kabufie“ i są czuli. Pęknę ze śmiechu! Chodźcie, wkroczymy teraz we trzech mężów do, „kabufu“.