Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To wcale nieprawda, — rzekła Róża.
— Sama pani przecież powiedziała.
— Boże, jak ona umie kłamać.
— Więc niech pani jeszcze zaprzeczy, że jeden z uczniów pana profesora, ten z czarnym lokiem na oczach, że on się pani zupełnie poważnie oświadczył.
Unrat poderwał się dziko. Artystka Fröhlich uspokoiła go:
— To złośliwa omyłka. Żenić się ze mną chce tylko ten czerwony, który wygląda jak pijany księżyc. Hrabią jest, ale co mi z tego, mnie się on przecież nie podoba...
Uśmiechnęła się do Unrata, jak dziecko.
— No, niech będzie, że skłamałam, — rzekła gruba kobieta. — Ale prawdą jest chyba, że jest mi pani winna dwieście marek, co, Różyczko? Widzi pan, panie profesorze, nie jest się takim, a jabym sobie wołała palec odgryźć, niż mówić o tem w pańskiej obecności. Ale ostatecznie bliższa ciału koszula, to przecież prawda. A zato, że, pan tu wszystkich innych wyrzuca, panie profesorze, niech pan się nie gniewa, zato nie daje pan dość. O pieniądzach nie chcę mówić; ale takie młode stworzenie pragnie też miłości i może jej żądać. A u pana nic się nie widzi, poprostu nie wpada pan na tę myśl. Nie wiem już, czyj mam to uważać za przykre, czy za śmieszne.
Artystka Fröhlich zawołała:
— Jeżeli ja sama tego nie mówię, to niech się pani nie wtrąca, pani Kiepert.
Ale tęga kobieta nie poddawała się; miała świadomość, że wypowiedziała rozumne słowo w obronie moralności i obyczajów; i wyszła z podniesioną głową.