Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruń darni oddając kapryśne ruchy wiatru, powikłane kontury drzew dzierżgały zmierzchową sieć dziwów. W pośrodku niby puklerz koralowy padał odbity od witrażu przyległej fary płomienny refleks słońca i przygasał powoli. Mętniało na dworze..
Na twarzy księdza Pawła jaśniała cicha pogoda; siwe oczy mistyka spoglądały z wyrozumiałością w pieniący się wir życia, pełne miłości i współczucia ogarniały roznamiętniony świat zmysłów tłumacząc wszystko, przebaczając bez końca. Inaczej patrzył dziś w miasto przyjaciel ojca Pawła i powiernik, dzwonnik Sebastyan. Subtelna twarz rzeźbiarza, okolona ciemnym zarostem tchnęła wysiłkiem woli, która lada chwila miała ustąpić pod naporem nowych tęsknot, krańcowo różnych od tych, jakie dotąd rozskrzydlały duszę.
Był to wieczór przełomu i buntu, rozstajne drogi dwóch duchów do dziś dnia spojonych przepotężną siłą; odtąd miał każdy pójść swoją drogą.
Prawie rówieśnicy wychowywali się razem, wzrastali w spólności poglądów i idei. Paweł z natury mistyk poświęcił się stanowi duchownemu i od lat paru mieszkał przy farze, gdzie wkrótce po wyświęceniu zasłynął jako kaznodzieja i spowiednik. Sebastyan nie chcąc się rozstawać z przyjacielem objął obowiązki dzwonnika a w wolnych chwilach uprawiał rzeźbę i plastykę. Miał duszę dziecka, rozmiłowaną w pięknie wiary i Boga, rozśpiewaną dźwiękami dzwonow, zasłuchaną w melodye serafów. Takim go znał ksiądz Paweł od dawna, takim ukochał i wymarzył. Sebastyan był jego ideałem, tą jedyną duszą bez skazy, której szukał i wszystkie swe siły wytężał, by ją utrzymać na śnieżnych wyżynach,