Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bo i prawda. Bogać się nie bał ni krzynę, bies za kmotra go nie chciał.
A wszystkoć u niego śmiech a wszystkoć duby i mierzwa.
Czarci zatraceniec!..
Hej, hej! nie potrzać było Błażeju, stary młodziawej żonki brać, nie potrzać!..
Nie lza! chciałeś. — Pojoneś Halszkę, pojoneś krasawicę na dolę i niedolę, być porubstwem stadło skaziła.
Hardoś się nosił, z junoszów przekpiwał: córkęć powiła. Miłowałżeś ją, miłował i zweselonem okiem po niej wodził, gdy ci dziecię karmiła. Jenoś zabaczył, że wodził ponoś i drugi. I nie dziwota! Cudna bo była niewiastka! A małe ssało pierś krągłą, odętą karmią krwi maci. I szło młodziwo słodkie jak pieżga pszczelna, gruźliłoś jędrne, posytne...
Pozierał Ostap i łuną kraśniał, ilekroć spotkał się z źrenicą macochy
Tak i rozgorzeli oboje...
A dziś sprzęgli się tam w chacie, w komorze: wieczór bo był jakiś dziwny, pobudny, więc nie zdzierżyli parnoty...
Pod czas strażował Wonton przy wierzejach.
Naraz mróz go zajął po pacierzu. Zdało mu się, że ktoś zaszedł w obejście z zatyla furtą od sadu, tam gdzie się łan poczyna. Skoczył gromem, by zajrzeć.
Błażej to był, co z nienacka miedzą ugorową powrócił z miasta, wybrawszy dłuższą nad zwyczaj drogę: sąsiada odprowadzał, więc mu się i zboczyło.
Ręką już imał skobli.
— Ojciec poczkajcie no, coś wam rzeknę!