— Boję się, pannusiu. Wojska otaczają nas zewsząd, a nie godziłoby się człowieka wydać w ręce filistynów.
— Czemuż więc nie poradzisz się miss Debby, co zrobić? — rzekła Marjorie. — Ona ma w tem więcej doświadczenia, niż ja.
— Otóż to właśnie, że nie mogę, bo póty mnie męczył, póki mu nie przysiągłem, że nie wyjawię jego obecności nikomu. A pannusia wie, że jak Kato co powie, to i dotrzyma. Ale wczoraj, kiedy panienka przechodziła wedle chaty, chcąc odwiedzić chore dziecko Dżima, żołnierz zobaczył ją przez okno. Myślałem, że go znów porwie ta choroba, tak się wstrząsł cały... Kto to jest? — zapytał tak gwałtownie, że aż mu oczy ze wzruszenia na wierzch wyszły... Powiedziałem mu, że pannusia przybyła z północy, żeby uczyć pańskie dzieciątka, a wtedy zaczął mnie zarzucać różnemi pytaniami... Koniec końców, on chce koniecznie widzieć panienkę.
— Mnie? — zawołała Marjorie zdziwiona. — A cóż mu na tem zależy?
— Albo ja wiem?... dziwny jakiś człek, jak mi Bóg miły. Dziś rano, gdy wychodziłem z domu, przywołał mnie do siebie i powiedział:
— Sprowadź mi tę panienkę koniecznie, rozumiesz? Powiedz, że opłaci się jej fatyga, bo jej powiem coś o jej ojcu...
Marjorie drgnęła gwałtownie, a fala krwi gorącej uderzyła na jej lica.
— O moim ojcu! O! Katonie, czy ty myślisz, że on mówi prawdę?... Czy on może co wiedzieć?
— Czy ja wiem, pannusiu! — rzekł Kato, zdziwiony jej wzruszeniem... — To taki jakiś dziwny człowiek... ja myślę, że to chyba djabeł...
— Czyż on naprawdę mógł to powiedzieć? — mówiła, odchodząc prawie od siebie, Marjorie.
— Tak, pannusiu, powtarzał to nawet po kilka razy.
— Idę! — zawołała, biegnąc ku drzwiom, a twarz jej, zmieniona wielkiem wzruszeniem, bladła i kraśniała kolejno. Jasna gwiazda nadziei, przewodni promień tułaczego jej życia, zabłysła nareszcie przed jej oczami, odbijając się w głębiach siwych źrenic sieroty.
— Stój, panienko droga! — zawołał Kato, szybko zatrzymując ją w progu. — Nie można teraz, dopiero po herbacie... jak się ściemni... Inaczej murzyniby się domyślili... a nikt nie powinien wiedzieć...
— Poczekam więc... — odparła łagodnie, tłumiąc ręką przyśpieszone uderzenia serca.
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/162
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.