Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomysł kupienia dużego dzwonu, którym narobiła tyle hałasu, że mogłaby była zbudzić siedmiu braci śpiących. Nie zdało się to jednakże na nic, bo Dora, obróciwszy się na drugi bok, zasnęła jak najspokojniej; tylko Puk uradowany, wyskoczył z łóżka w nocnej koszulce, prosząc na wszystko, aby mu pozwoliła pójść dzwonić nad samem uchem Dory. Zaledwie zdołano go uspokoić.
Ciotka Debby, widząc, iż fortel jej nie zdał się na nic, wzruszywszy ramionami, dała za wygraną, pocieszając się uwagą, iż przynajmniej miss Daisy Russel była punktualną.
— Nic w tem dziwnego, pani — rzekła Daisy, uśmiechając się łagodnie z za stołu. — U pani Moulton wszyscy wstawaliśmy bardzo wcześnie. Zresztą dzisiaj Pozy przybiegła do mnie, skoro tylko otworzyła oczy i to mnie zbudziło.
— Rozumiem, musiała, jak zwykle, narobić okropnego hałasu — odparła miss Debora, patrząc z upodobaniem na miłą twarzyczkę młodej nauczycielki. — Ale nie sądź pani, droga miss Russel, że pozwolę dzieciom napastować cię bezustannie w ten sposób. Jakże pani spała dzisiejszej nocy? Psy szczekały tak głośno, że nie dały mi zasnąć i ledwo oczy otworzyłam, znowu je słyszałam ujadające na podwórzu.
— Ale bo też ciocia zrywa się tak wcześnie! — rzekła Dora, wchodząc powolnie i z największym spokojem zasiadając do śniadania. — Jeszcze nie świtało na niebie, a już słyszałam, jak ciotka otwierała okno.
— Jakie ty masz wygodne uszy, Doro! Słyszą to tylko, co chcą, a zawsze głuchną, gdy ja do nich przemawiam — sarkastycznie odparła ciotka Debby, nalewając siostrzenicy filiżankę kawy.
Marjorie przybyła poprzedniego dnia w towarzystwie pana Giles, sąsiada, który towarzyszył jej w drodze z Washingtonu. Miss Debora, stojąc pod werandą, witała ją uprzejmie, gdy naraz we drzwiach ukazała się mała, jasnowłosa główka Pozy, wołającej głosem pełnym zgrozy:
— Powiem cioci! Przecież to dziewczyna!...
Marjorie, zaciekawiona, zwróciła się ku dziewczynce, chcąc się przypatrzeć przyszłej swej elewce, gdy maleńka, uchwyciwszy się sukni miss Debory, kończyła rozżalona:
— O! ciociu! czy wiesz, co Puk zrobił!... Ochrzcił moją lalkę „Belwederą”, a teraz przezwał ją „Eljaszem Tysbitą”. Przecież ona się nie może tak nazywać, skoro jest dziewczyną?
Marjorie usiadła na kamiennych stopniach, śmiejąc się serdecznie, gdy buntowniczy głosik chłopczyka zawołał z góry: