Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy tak, czy tak... już wiem, że odsiedzimy karę — dodała żałośnie — a w żadnym razie... nie opuszczę mego braciszka!
To mówiąc tonem bohaterskim, Pozy uniosła spódniczki i rezolutnie pośpieszyła z pomocą. Ale jakoś ta wodna wycieczka nie przypadła jej wcale do gustu. Kamyki na dnie były śliskie, a Blot obryzgał ją całą wodą i mułem; w dodatku bała się ogromnie wężów. Ale w dziecinnej tej piersi biło waleczne serduszko i choć często strofowała starszego od siebie Puka, była jednak niewolnicą wszystkich jego fantazyj i zachcianek; to też szła naprzód ku niemu, śmiejąc się nieco drżącym głosem, gdy naraz węgorz przewinął się tak blisko niej, że nabawił ją śmiertelnego strachu.
— O! o! o! — zaczęła krzyczeć, tracąc główkę. — Ukąsi nas! zje... ty niedobry, niepoczciwy chłopcze! pocoś mnie tu sprowadził? Będziemy zjedzeni żywcem, jak te dzieci, które urągały łysemu Nehemjaszowi.
— Nie Nehemjaszowi, ale Eljaszowi — poprawił Puk, równie prawie wystraszony jak i ona, choć nadrabiał miną; to mówiąc, żywo skierował się ku brzegowi.
— Nieprawda! Eljasz był tym prorokiem, którego kruki niebieskie karmiły... i... i... biegnę prosto do ciotki Debby, aby jej powiedzieć, że nie umiesz lekcji!...
— Dam ci zieloną żabkę w podarunku — kapitulując, odezwał się chłopczyk.
Ale Pozy nie dała się przekupić. Pobiegła naprzód z wyzywająco podniesioną główką, a Puk, gwizdnąwszy na Blota, poszedł za nią ku domowi, niosąc cebrzyk z ukochaną swoją żabą i rozmyślając smutnie nad czekającą go karą.
Znacząc po całym domu ślady swojego przejścia, mali winowajcy, przemokli do nitki, stanęli jednocześnie przed trybunałem ciotki Debby i babci. Płacząc, Pozy opowiedziała całą historję; ale wspaniałomyślne jej serduszko zadrżało z trwogi, gdy zobaczyła groźny wzrok ciotki, zwracający się od Puka ku miejscu, gdzie zwykle chowaną była brzozowa rózeczka.
— On bardzo żałuje tego, co zrobił! — zawołała błagalnie. — Babciu! wstaw się za nami do cioci... Niech nas położy do łóżka, ale niechaj nie bije Puka... zamoczyłam się z własnej woli... naprawdę!
Pani Frost, kwakierka, o bardzo miłej i spokojnej powierzchowności, o siwych włosach, gładko zaczesanych pod tradycjonalnym, śnieżystym czepkiem, położyła trzymaną w ręku drutową robotę i zapytała łagodnie: