Przejdź do zawartości

Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapalił zapałkę, spojrzał wkoło siebie... nic... tylko świeży powiew nocnego powietrza, wpadając przez okno, odgarnął mu włosy z czoła. Pokój był pusty!...




ROZDZIAŁ XI.

Gdy odgłos kroków Horacego ucichł w kurytarzu, Marjorie, prawie bezprzytomna ze strachu, upadła pode drzwiami. Światło latami ulicznej, wpadające przez okno, oświetlało o tyle wnętrze pokoju, że mogła dojrzeć olbrzymiego brytana, krążącego na uwięzi dokoła stołu i wyszczerzającego do niej straszne kły i oczy, błyszczące złowrogo wśród ponurych cieni. Stłumiła oddech w strwożonej piersi, aby nie podbudzić gniewu jego, wierzyła bowiem mocno, że gotów jest, będąc głodnym, poszarpać ją na kawałki. Wkońcu jednak, namyślając się, co robić, powzięła nagle postanowienie i plan ucieczki zaczął świtać w jej dziecięcej główce. Gdyby tylko mogła jakim sposobom dostać się do okna, otworzyć je i zawołać na pomoc policjanta, którego widywała przechadzającego się w dzień po ulicy, byłaby może uratowaną.
W pokoju nie było krzeseł, a sofka zbyt była niska, aby mogła przydać się do jej zamiaru. Półki z książkami sięgały wysoko, zasłaniając część okna. W miarę, jak oczy Marjorie, stojącej przy drzwiach, przyzwyczajały się do ciemności, dostrzegła kilka pak, stojących w kącie blisko półek. Gdyby mogła dojść do nich, wleźć na nie i wspiąć się na górę, dostałaby się do okna... ale nuż paki przewróciłyby się pod nią, cóżby się wtedy z nią stało?
Powoli, cichutko, skradając się krok za krokiem, zaczęła się przesuwać wzdłuż ściany, nie spuszczając ani na chwilę oczu z Hydera; ten zdawał się przeczuwać plan jej ucieczki, zaczął bowiem warczeć groźnie, targając sznur z całej siły. Wkońcu jednak dostała się do pak i zaczęła się na nie wspinać. Hyder szczekał coraz głośniej i miotał się z wściekłością, a sznur, który był słaby i zużyty, zaczął już pękać. Na szczęście Marjorie nie dostrzegła tego, bo obrócona była do niego plecami. Dostawszy się nareszcie po wielu trudnościach na wierzch pak, zaczęła z całych sił obu swoich zakurzonych i pokrwawionych od gwoździ rączek szarpać za okno, którego zardzewiałe zawiasy stawiały nielada opór. Nareszcie po wielu daremnych wysiłkach okno się otworzyło, a fala chłodnego powietrza owiała czoło dziewczynki, kroplistym potem zroszone. Wyczerpana z sił, zatrzymała się