głam do niego, ale mnie odepchnął tak silnie, że o mało nie upadłam. — Oto wszystko, co pamiętam.
Zatrzymała się chwilę, jakby namyślając, potem dodała:
— Nade drzwiami był jakiś wielki, szary ptak, którego bałam się bardzo. Zresztą nic więcej nie przypominam sobie, Barneju. Czasem nawet, zdaje mi się, że mi to wszystko chyba się przyśniło. A jednak tego ptaka pamiętam... wiem, wiem, że go tam widziałam nade drzwiami...
— Musiało to być wtedy, gdy byłaś bardzo maleńką, Margie, bo nie miałaś więcej nad cztery lata, gdy cię ujrzałem po raz pierwszy. Nie mówiłbym ci o tem, gdyby nie to, że idziesz między obcych ludzi. Pytałaś minie raz, czy jesteś krewną Mac-Keonów. Nie, dziecko; między niemi a tobą niema żadnego powinowactwa; o tem wiem najdowodniej; ale z tem wszystkiem nie wiem, kim ty jesteś, Margie. Pewnej nocy, było to w grudniu, lat temu pięć, straszna zawieja była na dworze. Przyszedłem na pogawędkę do Darbego, a że śnieżyca zerwała się okropna, namówił on mnie, abym przenocował u niego. Siedzieliśmy wszyscy dokoła komina, grzejąc się przy ogniu, gdy z za drzwi doszedł nas przenikliwy krzyk dziecka. Wszyscy zerwali się przestraszeni, a ja pobiegłem do drzwi, które uchyliłem z trudnością, tak były zasypane śniegiem. W progu leżała zemdlona kobieta a obok niej, drżąc z zimna, stała mała dziewczynka. Dziewczynką tą byłaś ty, Margie. Czy przypominasz sobie to?
— Nie; pamiętam tylko okropny mróz, śnieg i upadek mamy. Mówiąc to, zbladła i poczęła trząść się jakby ze strachu. — Dlaczegóż ja ciebie nie pamiętam, Barneju?
— Bo byłaś chorą i bliską śmierci. Dlatego też zapytuję cię o to, bo może mogłabyś sobie przypomnieć, gdzie byłaś przedtem?
— Nie, nie mogę — smutnie odparła dziewczynka.
— Darby i ja wnieśliśmy na rękach bezprzytomną kobietę do domu i poczęliśmy ją ogrzewać przy ogniu. Sądziliśmy zrazu, że nie żyje, ale gdy przez zaciśnięte zęby wleliśmy jej do ust parę kropel whisky, otworzyła oczy, a jakie oczy! czarne jak noc, a błyszczące jak diamenty, i zaczęła mówić zupełnie bezprzytomnie obcym jakimś językiem, którego nie rozumieliśmy wcale. Biedaczka dostała widocznie uderzenia krwi do mózgu i nigdy już potem nie przyszła do siebie. Opowiadała różne rzeczy, ale nie zdawała sobie dobrze sprawy z tego, co mówiła. Tak mi się zdaje przynajmniej... Zapytana o imię, nazwałaś sama siebie Marjorie, ale nazwiska swego nie umiałaś powiedzieć. Gdy mama twoja wkrótce umarła, ty także, dziecino, popadłaś
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/020
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.