karety, a jednocześnie życzliwa dłoń wyciągnęła się na pomoc dziecku.
Margie zawahała się, gdzie usiąść, ale nieznajomy pan zrobił jej miejsce obok siebie; gdy fałdzisty płaszcz, w który był otulony, odchylił się nieco, dziewczynka spotkała łagodne wejrzenie dwojga piwnych oczu, które przypatrywały się jej z przychylnością.
Tymczasem Barnej, brnąc przez śnieg po kostki, obszedł powóz i stanął przy drugich drzwiczkach, ciekawie wglądając w głąb karety. Przyjrzawszy się nieznajomemu panu, który tak łaskawie zaopiekował się jego małą protegowaną, skłonił się z oznakami najgłębszego uszanowania.
— Wielce obowiązany jestem wielmożnemu panu — odezwał się, mnąc baranią czapkę w palcach. — Bardzo mi nie na rękę, że muszę małą wysyłać samą, ale to dziecko ma sprytną główkę na karku i przy Boskiej pomocy da sobie radę w drodze.
— Czy to wasza córeczka? — spytał sędzia Gray (Grej) z pewnem powątpiewaniem w tonie.
— Nie, wielmożny panie. Nie mam dzieci i jestem samotny, jak ptak, na świecie. Jest to wychowanka Darbego Mac-Keona, który zmarł, biedaczysko, zeszłej nocy. Jedzie ona do jego brata, do Seybrock; a wielmożny pan udaje się zapewne tam na sądy?
— Zgadłeś, przyjacielu — uśmiechnął się sędzia. — Ale czy mi się zdaje, że ja cię gdzieś już widziałem? Może stawałeś kiedy w sądzie? przyznaj się!
— Uchowaj, Panie Boże! — gorąco zaprzeczył Irlandczyk. — Nigdy nie miałem osobiście do czynienia z wielmożnym panem, chociaż nie mógłbym tego powiedzieć o wszystkich moich przyjaciołach!...
Sędzia rozśmiał się szczerze, ale w tejże chwili woźnica trzasnął z bicza i kareta leniwo ruszyła z miejsca. Sędzia zdążył tylko rzucić Barnejowi zapewnienie, że zaopiekuje się dzieckiem w drodze i dostawi je na miejsce przeznaczenia.
Margie żałośnie wychyliła się przez okno i na pożegnanie Barnejowi poczęła poruszać wilgotną chusteczką. Potem, w miarę wzrastającego oddalenia, długo patrzyła za niknącym; wkońcu, westchnąwszy, usiadła i cichutko przytuliła się do swego kącika. Sędzia, zdziwiony jej panowaniem nad sobą, zwrócił się ku dziewczynce i zaczął przyglądać się jej z coraz wzrastającą ciekawością.
Widział przed sobą bladą dziecinną twarzyczkę o słodko wykrojonych usteczkach, ściągniętych wyrazem pewnej stanowczości i siły moralnej, która go niepomiernie zdziwiła w tak
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/007
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.