Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzała na nią, spuściła głowę i znowu pomyślała:
— Nie, nie spodoba się ona Michałowi...
Wdychając pełną piersią słodkie powietrze, szły bez pośpiechu, ale żwawym krokiem i matce wydawało się, że idzie na pielgrzymkę. Przypomniało się jej dzieciństwo i ta dobra radość, z którą wychodziła ze wsi na święto do dalekiego klasztoru, do cudownego obrazu.
Czasem Zofia nuciła pięknie półgłosem jakieś nowe pieśni o niebie i miłości, albo nagle zaczynała mówić wiersze o polu i lasach, o Wołdze, a matka słuchała z uśmiechem, mimo woli kiwając głową w rytm wiersza i poddając się jego muzyce.
W piersi było ciepło i panowała pełna zadumy cisza, jak w maleńkim, starym sadzie, letnim wieczorem.

V

Na trzeci dzień przyszły do wsi. Matka spytała pracującego w polu chłopa, gdzie jest dziegciarnia i wkrótce schodziły już po spadzistej, leśnej ścieżce — korzenie drzew tworzyły na niej jakby schody — na niewielką, okrągłą polankę, zasypaną węglem i wiórami, zalaną dziegciem.
— Otóż i przyszłyśmy! — powiedziała matka oglądając się niespokojnie.
Przed szałasem z żerdzi i gałęzi, przy stole z nieheblowanych desek, położonych na kozłach wkopanych w ziemię, jedli obiad: Rybin, cały czarny, w rozpiętej na piersiach koszuli, Jefim i jeszcze dwóch młodych parobczaków. Rybin zauważył je pierwszy i przyłożywszy dłoń do oczu oczekiwał w milczeniu.
— Witajcie, bracie Michale! — krzyknęła matka jeszcze z daleka.