Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wokoło niej migały radosne twarze i oczy o różnych barwach — na czele wszystkich szedł jej syn i Andrzej. Słyszała ich głosy — miękki i wilgotny głos Andrzeja zgodnie zlewał się w jeden dźwięk z gęstym i niskim głosem jej syna.

Niech dźwignie się, wstanie roboczy nasz lud,
Niech stanie do walki lud głodny...

I lud biegł na spotkanie czerwonego sztandaru, krzyczał coś, zlewał się z pochodem i szedł z nim naprzód. Okrzyki jego gasły w dźwiękach pieśni, tej pieśni, którą śpiewano w domu ciszej od innych, a która na ulicy płynęła równo i prosto, ze straszliwą silą. Brzmiało w niej żelazne męstwo. Wzywała ludzi w daleką drogę ku przyszłości, mówiła im uczciwie o trudnościach, które ich czekają. W jej ogromnym, spokojnym płomieniu tonął ciemny szlak przeżytego cierpienia, spalało się na popiół kłębowisko znanych jej, dawnych uczuć i przeklęty lęk przed wszystkim, co nowe...
Czyjaś twarz przestraszona i szczęśliwa kołysała się obok matki, a drżący, płaczliwy glos wołał:
— Mitia! Dokąd?
Matka nie zatrzymując się, mówiła:
— Niech idzie — nie bójcie się! Ja także bałam się bardzo — mój idzie na samym przedzie. Ten, który niesie sztandar — to mój syn!
— Rozbójnicy! Dokąd wy? Przecie tam żołnierze!
I nagle schwyciwszy rękę matki kościstą ręką, wysoka i chuda kobieta wykrzyknęła:
— Posłuchajcie, droga moja — jak to śpiewają! I mój Mitia śpiewa...
— Nie bójcie się — mówiła matka — to święta sprawa... Pomyślcie, przecie i Chrystusa by nie było, gdyby za niego ludzie nie ginęli!