Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/754

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiś... normalny typ prawdziwego żebraka. Hej, stary! Chodźno tutaj!
Żebrak odwrócił się na to wołanie, zdjął czapkę i zbliżył się do nich.
— Miłosierni panowie! — zachrypiał — dajcie, co łaska biednemu żebrakowi kalece... ranionemu... żołnierzowi... w trzydziestu bitwach byłem...
— Zachar! — wykrzyknął ze zdziwieniem Sztolc. — To ty jesteś?
Zachar zamilkł nagle, potem, zrobiwszy ręką daszek nad oczyma od słońca, pilnie począł wpatrywać się w Sztolca.
— Przepraszam Waszą Ekscelencję... oślepłem zupełnie... nie poznaję...
— Zapomniałeś Sztolca, przyjaciela twego „barina“ — rzekł z wymówką Andrzej Iwanycz.
— Ach! Ach! Batiuszka, Andrzej Iwanycz! Boże mój! Oślepłem zupełnie. Batiuszka, ojcze rodzony!
Zachar kręcił się, usiłował złapać rękę Sztolca, a nie mogąc trafić, pocałował poły jego surduta.
— Pozwolił mnie Bóg dożyć takiej radości, mnie psu nędznemu — jęczał, niby płacząc, niby śmiejąc się.
Cała twarz jego jakby była wypalona krwawą pieczęcią od czoła aż do podbródka. Nos miał barwę ciemno-szafirową. Głowa była zupełnie łysa. Bokobrody wielkie jak niegdyś, były splątane i zmięte jak wojłok. Wyglądały tak, jak gdyby ktoś z każdej strony twarzy przyłożył kulkę śnieżną. Miał na sobie stary wypłowiały szynel, któremu brakło jednej poły, jako obuwie, stare wydeptane kalosze na bosą nogę wdziane. W ręku trzymał starą wytartą baranią czapkę.