Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/679

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? Niby nie domyślasz się? — pytał złośliwie. — Może to ty.
— A mnie poco tam przyplątali?
— Podziękuj Niemcowi i swemu krajanowi. Niemiec wszystko wywąchał, wypytał.
— Tybyś kumie na kogo innego wskazał, a o mnie powiedział, że nie byłem tam.
— Ta—a—ak! Cóż ty święty jesteś i nietykalny!
— Cożeś ty odpowiedział, gdy jenerał pytał: „czy to prawda, że ty z jakimś łajdakiem...“ Tu możnaby się było i wyłgać.
— Wyłgać się? Aha, spróbuj tylko! Oczy ma takie zielone. Wysilałem się, wysilałem się, chciałem powiedzieć: „nieprawda Ekscelencjo, to obmowa, żadnego Obłomowa nie znam, wszystko Tarantjew...“, ale z języka ani słówko spaść nie mogło, tylko do nóg mu upadłem...
— Cóż oni, sprawę chcą rozpocząć czy co? — głucho zapytał Tarantjew. — Ja nie jestem w tem interesowany, tylko ty kumie...
— Ty nie jesteś w tem interesowany! Nie kumie, jeżeli na stryczek, toś ty powinien pójść pierwszy. Kto Obłomowa zachęcał do picia? Kto wstydził go, kto groził?
— Tyś mnie sam uczył — bronił się Tarantjew.
— A ty dziecko jesteś czy co, abyś mówił: nic nie wiem, nic nie rozumiem.
— To nieuczciwie z twojej strony kumie... Tobie wszystko przypadło, a ja dostałem tylko trzysta rubli...
— Cóż to? Mam całą winę na siebie przyjąć? Zręczny jesteś chłop! Nie, kumie, to ja nic nie wiem — mówił Iwan Matwieicz, — mnie tylko siostra