Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/661

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sztolc i poszedł przejść się do pobliskiego ogrodu publicznego.
— Przyjdzie na obiad! — z przestrachem rzekła Anisja.
— Przyjdzie na obiad! — nie bez wzruszenia powtórzyła Agafja Matwiejewna Obłomowowi.
— Trzeba dziś przygotować inny obiad! — zdecydował, po krótkiem milczeniu.
Agafja Matwiejewna zwróciła na niego spojrzenie pełne lęku. Miała w swojej kasie tylko pół rubla, a do pierwszego, kiedy „braciszek“ wypłacał jej pieniądze było jeszcze dziesięć dni. Kredytować nikt nie chciał.
— Nie zdążymy Ilja Iljicz — zauważyła nieśmiało. Zje co jest...
— Nie będzie jeść tego Agafjo Matwiejewna. „Uchy“ cierpieć nie może, nawet ze sterlą nie jada, baraniny także do ust nie weźmie...
— Ozór można kupić w masarni! — zawołała jakby w natchnieniu — stąd niedaleko.
— To bardzo dobrze... można... Niech pani jeszcze każe kupić jarzyny... młodej fasolki...
— Fasolka osiem grzywien funt... — kręciło się jej na języku, ale nie powiedziała nic.
— Dobrze... zrobię... — ale była zdecydowaną zastąpić fasolkę kapustą.
— Proszę kazać kupić funt sera szwajcarskiego! — mówił dalej Obłomow, nie wiedząc o stanie kasy Agafji Matwiejewny — a więcej nic. Przeproszę go... powiem, że nie spodziewałem się... Gdyby można buljon jakiś...
Gospodyni już miała odejść.
— A wino? — nagle przypomniał Obłomow.