Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/644

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani, a panią wzruszała jego gołębia dobroć — dodał z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.
— Nie wierzyłam mu. Myślałam, że serce omylić się nie może.
— O, nie! Myli się i często ze strasznemi następstwami. Ale u pani nie doszło jeszcze do omyłki serca — dodał — była to z jednej strony gra wyobraźni, z drugiej — słabość charakteru... A pani lękała się, że już drugiego święta w życiu być nie może, że ten blady promyczek oświecił życie pani, a potem już będzie wieczna noc...
— A łzy? — mówiła. — Czyż one nie płynęły z serca, gdym płakała? Ja nie kłamałam, byłam szczerą...
— Mój Boże! Nad czem nie płaczą kobiety? Pani przecież sama mówi, że żal pani było gałązki bzu, ulubionej ławeczki. Proszę dodać do tego oszukaną miłość własną, zwichniętą rolę zbawicielki, trochę przyzwyczajenia... Czyż mało przyczyn do łez?
— Czy nasze widywania się, przechadzki — także omyłka? Proszę pamiętać, że ja... byłam u niego — dodała ze smutkiem i sama pragnęła, zdaje się, własne słowa zagłuszyć.
Olga oskarżała sama siebie dlatego tylko, ażeby tem gorliwiej mógł jej bronić Sztolc, ażeby być zupełnie uniewinnioną w jego oczach.
— Z opowiadań pani widzę, że w czasie ostatniego widzenia się z Obłomowym, nie było nawet o czem mówić. Tak zwanej przez panią „miłości“ brakło treści. To był jej kres. Dalej pójść nie mogła. Wyście jeszcze przed chwilą rzeczywistej rozłąki rozeszli się. Pani wierna była nie miłości, lecz widziadłu, które sama stworzyła — w tem cała tajemnica.