Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/641

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z początku słychać było tylko jej szept niespokojny. W miarę rozwijania się opowiadania głos jej nabierał jasności i swobody; od szeptu przechodził w półton, a potem dźwięczał pełną piersiową nutą. Kończyła zaś opowiadanie już tak spokojnie, jak gdyby opowiadała historję cudzej miłości.
Przed nią samą spadała zasłona, rozjaśniała się przeszłość, w którą do tej chwili lękała się spojrzeć. Wiele chwil przedstawiało się jej teraz inaczej. Śmiało spojrzałaby w oczy Sztolca, gdyby nie było ciemno.
Olga skończyła i czekała na wyrok, ale odpowiedzią była zupełna cisza.
A cóż Sztolc? Nie słychać było ani słów, ani ruchu, nawet oddechu, jak gdyby nikogo przy niej nie było.
Ta cisza znowu wywołała szereg wątpliwości w duszy Olgi. Co znaczy to milczenie? Jaki wyrok usłyszy od najbardziej przenikliwego i łagodnego sędziego? Wszyscy mogliby ją bezlitośnie potępić, on jeden mógłby być jej obrońcą, jemu oddałaby obronę... on zrozumiałby wszystko, zważył i lepiej, niż ona sama osądził jej czyny. A tymczasem on milczał — czyżby sprawa jej była stracona?
Olgę lęk ogarnął.
Otworzyły się drzwi i służąca wniosła dwie świece, które jasnością rozświeciły ich kącik.
Olga spojrzała na Sztolca pytającem, ciekawem spojrzeniem. On skrzyżował ręce na piersi i patrzył na nią rozwartemi oczyma, pełnemi łagodności, jakby się cieszył jej zaniepokojeniem.
Serce Olgi rozgrzało się. Spojrzała na niego spokojnie i ledwie nie zapłakała. Wróciła jej nagle wyrozumiałość dla samej siebie, zaufanie do niego.