Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/638

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na szczęście ściemniać się poczęło coraz bardziej. Twarz jej ukryta była w cieniu. Głos tylko mógł ją zdradzić, ale słowa nie mogły jej przemknąć się przez usta, jak gdyby nie wiedziała jak zacząć.
— Boże mój! Jakże ja muszę być winną, gdy taki wstyd i ból odczuwam! — myślała, walcząc ze sobą.
A niedawno przecież z taką pewnością siebie rozporządzała losem swoim i cudzym, czuła się taką rozumną, taką silną! Teraz na nią przyszła kolej: drżała jak dziewczynka! Wstyd jej było przeszłości, a miłość własna dręczyła ją za fałszywe teraźniejsze położenie... Było jej ciężko.
— Ja pomogę pani... pani kochała — ledwie wymówił Sztolc, takim bólem dotknęło go własne słowo.
Olga potwierdziła milczeniem. Znowu fala przerażenia uderzyła na Sztolca.
— Kogo? To przecież nie musi być tajemnicą? — mówił, starając się nadać swemu głosowi cechę pewności, chociaż czuł, że usta mu drżały.
Olgę ogarniał ból jeszcze większy. Chciałaby wymyślić jakieś inne wyjście, inne wymówić nazwisko. Chwilkę wahała się. Jak człowiek co w ostateczności rzuca się nagle w przepaść lub ogień, tak nagle wymówiła:
— Obłomowa!
Sztolc zdrętwiał. Przez parę minut panowało milczenie.
— Obłomowa? — powtórzył ze zdziwieniem. — To nie może być — dodał potem stanowczo, zniżywszy głos.
— Prawda! — odpowiedziała spokojnie.
— Obłomowa! — powtórzył Sztolc. To nie może