Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/601

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyspozycje, a potem przyjeżdżaj sam. Ja się nie odczepię od ciebie.
Obłomow westchnął.
— Ach, życie!
— Co — życie?
— Szarpie ciągle, nie daje spokoju! Położyłbym się i zasnął chętnie... na zawsze.
— To znaczy — zgasiłbyś ogień i pozostał w ciemnicy. Ładne życie! Ach, Ilja! Mógłbyś pofilozofować trochę — doprawdy. Życie przelatuje jak chwila, a ty chcesz położyć się i zasnąć! Gdyby można było żyć dwieście, trzysta lat! — zakończył — ileżby to zrobić można przez ten czas!
— Ty, inna rzecz Andrzeju — odrzekł Obłomow. — Ty masz skrzydła, nie żyjesz, ale latasz: ty masz rozum, miłość własną, nie utyłeś, nie męczą cię jęczmienie, nie swędzi kark. Zbudowany jesteś inaczej niż ja...
— Pleciesz Bóg wie co! Człowiek jest tak stworzony, że może sam rządzić swoim losem, a nawet zmieniać swoją naturę, a ty wyhodowałeś sobie brzuch i chcesz wmówić, że go ci przyroda dała w podarunku! I ty miałeś skrzydła, ale je straciłeś!
— Gdzież te skrzydła? Gdzie? — smutnie pytał Obłomow. — Ja nic nie umiem.
— To znaczy, że nie chcesz umieć! — przerwał Sztolc. — Niema człowieka, któryby czegoś nie umiał, jak mi Bóg miły, niema!
— A jednak ja nic nie umiem.
— Słuchając ciebie, zdawałoby się, że nie potrafisz napisać zwykłego podania do sądu, listu do gospodarza domu, a przecież do Olgi list napisałeś! Nie wsadziłeś tam bez potrzeby „który“ i „co“.