Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/597

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszałem, że z ciotką wyjechała za granicę — rzekł Obłomow — wkrótce...
— Wkrótce potem, jak przekonała się o swojej omyłce — dokończył Sztolc.
— Chyba już wiesz... — mówił Obłomow, nie wiedząc, co ze sobą robić z pomięszania.
— Wszystko wiem... — odpowiedział Sztolc, — nawet o gałązce bzu. Czyż ci nie wstyd Ilja, nie boli cię serce? Nie pali cię żal?
— Nie mów! Nie wspominaj o tem! — szybko mu przerwał Obłomow — Przebolałem wszystko, kiedym się przekonał jaka przepaść nas dzieli, kiedym poznał, że nie wart jej jestem... Ach, Andrzeju! Jeśli mnie kochasz, nie męcz dłużej... Dawno wskazywałem jej omyłkę, ona nie chciała wierzyć... Doprawdy Andrzeju, jam nic nie winien...
— Nie obwiniam ciebie Ilja — miękko, po przyjacielsku odezwał się Sztolc — czytałem twój list. Przedewszystkiem ja zawiniłem, potem ona, wkońcu i najmniej — ty.
— Cóż się z nią teraz dzieje? — bojaźliwie spytał Obłomow.
— Co? Tęskni, płacze i przeklina ciebie...
Przestrach, litość, przerażenie, żal za każdym wyrazem odbijały się na twarzy Obłomowa.
— Co mówisz, Andrzeju! — rzekł, wstając nagle. — Jedźmy, na miłość Boga, zaraz, w tej chwili... Ja u nóg jej wybłagam przebaczenie.
— Siedź spokojnie — przerwał mu Sztolc, zaśmiawszy się — ona wesoła, szczęśliwa nawet. Przesyła ci ukłony, chciała nawet pisać, ale odradziłem, powiedziałem, że to cię wzruszy.
— Chwała Bogu! — prawie ze łzami przemówił