Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/595

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic do pasztecików, gdy usłyszano rozpaczliwe szarpanie się i ujadanie psa łańcuchowego.
Na dziedziniec wjechał powóz i ktoś pytał o Obłomowa. Goście zaciekawieni, pootwierali gęby.
— Ktoś ze znajomych przypomniał sobie moje imieniny — rzekł Obłomow. — Powiedz, że mnie w domu niema! — szepnął Zacharowi.
Obiad podano w ogrodzie, w altance. Zachar pobiegł wypełnić rozkaz, lecz na drodze zetknął się ze Sztolcem.
— Andrzej Iwanycz! — zachrypiał radośnie.
— Andrzej! — głośno zawołał Obłomow i rzucił się na powitanie.
— Doskonale trafiłem! W sam czas obiadu — mówił Sztolc — nakarmisz mnie, bom strasznie głodny. Ledwie zdołałem cię odszukać!
— Chodźmy! Chodźmy! Siadaj! — mówił zatroskany Obłomow, sadzając go przy sobie.
Ledwie się Sztolc pokazał, Tarantjew pierwszy przeskoczył przez płot i zemknął do ogrodu, po nim Iwan Matwieicz schował się za altankę i poszedł do swojej świetliczki. Gospodyni także poderwała się z miejsca.
— Przeszkodziłem wam — zauważył Sztolc wstając.
— Dokąd to? Poco? Iwan Matwieicz! Michej Andrejicz! — krzyczał Obłomow.
Gospodynię zatrzymał na miejscu, lecz Iwana Matwieicza i Micheja Andreicza dowołać się nie mógł.
— Skąd? Jak? Na długo? — posypały się pytania.
Sztolc na dwa tygodnie przyjechał dla różnych