Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/589

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawę, podawała przedewszystkiem jemu, badając, czy jest zadowolony.
Długo zatrzymywał spojrzenie swoje na jej pełnem popiersiu, na okrągłych łokciach, ile razy drzwi otworzyły się do jej pokoju, a nawet wtenczas, gdy się długo nie otwierały, trącał je lekko nogą, żartował z nią, bawił się z dziećmi.
Ale nie doznawał przykrości wcale, gdy przez cały ranek nie mógł jej widzieć. Po obiedzie, zamiast pozostać u niej, wychodził często, aby się przedrzemać jaką godzinkę, ale wiedział, że gdy się tylko obudzi, herbata już jest gotowa i czeka na niego niemal w tej samej chwili, gdy się ocknie.
Co najważniejsze, że wszystko to odbywało się spokojnie. Nie dostrzegał obrzęknięć koło serca, nie męczył się myślą o tem, czy ujrzy Agafję Matwiejewnę lub nie, co ona pomyśli, co jej powiedzieć, co odpowiedzieć na jej pytanie, jak spojrzy — nic, nic.
Męczarni bezsennych nocy, słodkich lub gorzkich łez — nie miewał wcale. Siedział, palił fajkę, patrzył jak ona szyje, czasem coś powiedział, najczęściej nic, nic mu nie potrzeba, niechce się iść nigdzie, cicho, spokojnie — wszystko jest pod ręką.
Żadnych ponagleń i żądań nie miała wobec niego Agafja Matwiejewna. Żadne ambitne pragnienia nie powstawały w jego głowie — porywy, dążenie do bohaterskich czynów, dręczące myśli o tem, że czas ucieka, że siły jego marnieją, że w życiu swojem nic nie uczynił ani dobrego ani złego, że próżnuje, że wegetuje, a nie żyje — to wszystko nie mąciło mu spokoju.
Zdawałoby się, że jakaś dobroczynna ręka usunęła go, jak drogocenną roślinę, w cień, aby upały