Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/540

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przepowiednia. O! — jęknął namiętnie i rękawiczkę do ust przycisnął.
Gospodyni wyjrzała z za drzwi z propozycją obejrzenia płótna. Przynieśli na sprzedaż. Może potrzebne?
Obłomow sucho podziękował, przeprosił, że bardzo zajęty. Nawet na łokcie nie spojrzał. Potem, uśmiechając się na wspomnienie lata, przesuwał w myśli przed oczyma wszystkie szczegóły, przypomniał sobie każde drzewo, krzew, ławeczkę, każde wypowiedziane słowo. Wydawało mu się to jeszcze milszem, niż było wtedy, gdy doznawał bezpośrednich wrażeń.
Stracił zupełnie moc panowania nad sobą: śpiewał, przemawiał uprzejmie do Anisji, żartował, że nie ma dzieci i obiecał być chrzestnym ojcem, gdy się jej tylko dziecko urodzi. Z Maszą narobił takiego hałasu, że gospodyni zajrzała i napędziła ją, ażeby nie przeszkadzała „pracować“.
Reszta dnia podniosła jeszcze nastrój Obłomowa. Olga była wesoła, śpiewała, potem śpiew w operze, potem był u nich na herbacie, a przy herbacie była taka szczera, serdeczna rozmowa między nim, ciotką, baronem i Olgą, że Obłomow czuł się jak gdyby członkiem tej małej rodziny. Dość już tego samotnego życia: on już ma do pewnego stopnia własny kąt. Już swoje życie pchnął na inną drogę — ma własny świat i ciepło — tak tam żyć przyjemnie!
W nocy spał mało. Kończył czytanie książek, przysłanych przez Olgę — półtora tomu przeczytał.
— Jutro powinien nadejść list ze wsi — myślał. Serce mu biło... — Nareszcie!