Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Która? Ta?
— Smolnyj! — niecierpliwie rzucił Obłomow — Cóż dalej? Poszłaś do złotnika, a tam?
— Tam... Jakie piękne rzeczy... Jaką bransoletkę widziałam!
— Ależ nie o bransoletkę pytam! — przerwał Obłomow — co potem?
— I tyle tylko... odpowiedziała roztargniona, ciekawem okiem wodząc po okolicy.
— A gdzież służący? — dopytywał się Obłomow.
— Wrócił do domu... — odpowiedziała, przypatrując się gmachom z przeciwnej strony Newy.
— A ty jak?
— Jak tam pięknie! Czyby nie można tam podpłynąć — rzekła, wskazując parasolką przeciwną stronę. Ty przecież tam mieszkasz!
— Tak.
— Na jakiej ulicy? Pokaż.
— No, a ze służącym co się stało? — dopytywał się Obłomow.
— Służącego wysłałam po bransoletkę — rzekła niedbale. — On wrócił do domu, a ja poszłam do ogrodu.
— Jakże ty tak? — spytał Obłomow, wpatrzywszy się w Olgę.
Nadał swojej twarzy wyraz przestrachu — ona także.
— Mów poważnie, Olga, przestań żartować.
— Nie żartuję. Rzeczywiście tak! — odpowiedziała spokojnie. — Umyślnie zapomniałam w domu bransoletki, a ciotka prosiła, abym poszła do magazynu. Tybyś nigdy coś podobnego nie wymyślił — dodała dumnie, jak gdyby rzeczywiście zrobiła coś wielkiego.