Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/489

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bok, kładł się na grzbiecie, zrywał się, chodził po pokoju i znowu się kładł.
— Nie na dobre się zanosi! — myślał przerażony Zachar, siedząc w przedpokoju. — Djabli mnie nadali wyrwać się z tem!
— Skąd oni wiedzą? — martwił się Obłomow. Olga milczała. Ja nawet lękałem się o tem myśleć, a w przedpokojach już zdecydowano! Oto czem się kończą widywania sam na sam, poezja poranków i wieczorów, namiętne spojrzenia i czarujące śpiewy! Ach, te poematy miłości nigdy nie kończą się dobrze! Trzeba stanąć najprzód na ślubnym kobiercu, a potem pływać w różanej atmosferze! Mój Boże! Mój Boże! Trzeba iść do ciotki, wziąć Olgę za rękę i powiedzieć: oto moja narzeczona! Ależ nic jeszcze nie przygotowałem: niema odpowiedzi ze wsi, pieniędzy... mieszkania!... Nie, trzeba najprzód wybić tę myśl ze łba Zacharowi, zdusić pogłoski, jak płomień, ażeby się nie rozszerzał, ażeby nie było ognia i dymu... Wesele! Co to jest wesele?
Uśmiechnął się na tę myśl, przypomniawszy sobie swoje dawne marzenia o poetycznym ideale wesela: długi welon, kwiat pomarańczowy, szept tłumu...
Ale barwa tych marzeń była już inną. W tłumie był brudny, niechlujny Zachar, cała służba Iljińskich, rząd powozów, obce, zimne, ciekawe tylko twarze. Potem coś mu się marzyło nudnego, strasznego...
— Trzeba tę myśl wybić Zacharowi z głowy, ażeby ją uważał za niedorzeczność — zdecydował się, wstrząsany naprzemian bądź nerwowem drżeniem, bądź rozważaniem tej sprawy.
Po godzinie zawołał znowu Zachara.
Zachar udał, że nie słyszy i począł cichutko wy-