Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to za pan, który przed chwilą był w loży Iljinskich? — pytał jeden drugiego.
— Jakiś Obłomow — była lekceważąca odpowiedź.
— Cóż to za jeden?
— To... pomieszczyk, przyjaciel Sztolca.
— A! — z akcentem niby zdziwienia, brzmiała odpowiedź — przyjaciel Sztolca.
Cóż
on tu robi?
Dieu sait.
I rozeszli się. Obłomowa bardzo dotknęła ta rozmowa.
Co za „jakiś Obłomow“, „co tu robi“, „Dieu sait“. Wszystko to huczało mu w głowie. Jakiś — co tu robi? Jakto — co robię? Kocham Olgę i... A jednak — już w towarzystwie powstało pytanie: co ja tu robię? Jakże to może tak pozostać? Trzeba coś zrobić.
Obłomow nie patrzył już na scenę, nie widział, jacy tam zjawiali się rycerze i kobiety, orkiestra grzmiała a on nic nie widział i nie słyszał. Ogląda się na strony i liczy, ilu znajomych jest w teatrze. Tu, tam — wszędzie siedzą, pytają jedni drugich: co to za pan wchodził do loży Olgi? Jakiś Obłomow — brzmi mu w uszach ze wszech stron. Tak, ja tylko — jakiś. Znają mnie tylko dlatego, że jestem przyjacielem Sztolca. Poco ja w loży Olgi? Dieu sait. Tam, tam, obaj ci panicze patrzą na mnie, potem na lożę Olgi.
Spojrzał na lożę — binokle Olgi zwrócone były na niego.
— Ach, mój Boże! — myślał, — ona oczu ze mnie nie spuszcza! Co ona znalazła we mnie? Skarbem jestem, czy co? O, teraz, zdaje się,