Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiemy ciotce — nalegał Obłomow — a wtedy od rana już będę mógł być przy tobie, i nikt nie będzie się dziwić temu.
— Byłeś w izbie sądowej? — pytała Olga.
Obłomow miał wielką chęć powiedzieć: byłem i wszystko załatwiłem, ale wiedział, że Olga spojrzy na niego pilnie i wyczyta kłamstwo na jego twarzy.
Zamiast odpowiedzi westchnął tylko.
— Ach, gdybyś ty wiedziała, jak to trudno! — rzekł.
— Z bratem gospodyni mówiłeś? Wyszukałeś mieszkanie? — pytała, nie podnosząc oczu.
— Rano on nigdy w domu nie bywa, a wieczorami ja jestem tutaj — rzekł Obłomow, ucieszony, że znalazł wymówkę.
Teraz Olga westchnęła, ale nic nie powiedziała.
— Jutro koniecznie pomówię z bratem gospodyni — uspokajał ją Obłomow. — Jutro niedziela on do urzędu nie chodzi.
— Zanim się to wszystko nie urządzi, nie można mówić ciotce i widywać się musimy rzadziej.
— Rzeczywiście, prawda — trochę przelękniony rzekł Obłomow.
— Przychodź do nas na obiady w niedziele, to nasz dzień przyjęć. Potem może w środę. Możemy widywać się w teatrze. Dowiesz się, kiedy będziemy — i ty bądź także.
— Tak, to dobrze — rzekł Obłomow, uradowany, że uregulowaniem widywania się Olga zajęła się sama.
— Gdy się zdarzy piękny dzień, ja pojadę do Letniego ogrodu — i ty możesz tam przyjść. To przypomni nam park — zakończyła z rozrzewnieniem.