Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I milczał. Bez cudzej pomocy myśl albo zamiar nie dojrzewały jak jabłko, które samo spada dojrzawszy; trzeba go było zerwać.
Olga przez kilka chwil wpatrywała się w niego, potem wciągnęła na siebie mantylkę, zdjęła chustkę z gałęzi, nie spiesząc się, zawiązała na głowie, wzięła do rąk parasolkę.
— Dokąd? Tak śpiesznie? — spytał, ocknąwszy się, Obłomow.
— Późno już. Prawdę powiedziałeś — w smutnem zamyśleniu odezwała się Olga — żeśmy zaszli za daleko, a wyjścia niema. Trzeba się jak najrychlej rozstać i zatrzeć dawne ślady. Bądź zdrów! — rzekła sucho, lekko skinęła głowę i poszła drożyną.
— Olga, zmiłuj się! Ach, mój Boże! Jakże nie widywać się? Ależ ja...
Ona nie słuchała i poszła prędzej. Piasek trzeszczał pod jej nogami.
— Olga Siergiejewna! — krzyknął Obłomow.
Nie słuchała. Szła dalej.
— Na miłość Boga, wróć! — zawołał głosem łez pełnym. — Ja jestem winowajcą, trzeba mnie wysłuchać. Boże mój! Czy ma ona serce? O, kobiety!
Obłomow usiadł i obiema rękami twarz zakrył. Szelest kroków ustał.
— Odeszła! — rzekł prawie z przestrachem i podniósł głowę.
Olga stała przed nim.
Z radością pochwycił jej rękę.
— Nie odeszłaś? Nie odejdziesz? — mówił. — Nie odchodź! Pamiętaj — jeśli ty mnie opuścisz — jestem trupem!
— A jeśli nie odejdę — jestem zbrodniarką i ty pamiętaj o tem Iljusza.