Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
— Śpiewałaś?
— Nie. Wróżyłam! — powiedziała. — Wczoraj przyszła klucznica od hrabiów. Ona umie wróżyć z kart. Poprosiłam ją.
— I cóż?
— Nic. Wypadła droga... potem jakiś tłum i wszędzie — blondyn. Poczerwieniałam cała, gdy ona nagle powiedziała w obecności Katji, że o mnie myśli król czerwienny. Kiedy chciała mówić, o kim ja myślę — zmieszałam karty i uciekłam. Ty myślisz o mnie? — spytała nagle.
— Ach! — rzekł Obłomow — gdyby można było mniej myśleć!
— A ja? — w zamyśleniu mówiła Olga. — Ja już zapomniałam, jak ludzie żyją inaczej. Kiedy tamtego tygodnia nachmurzyłeś się i przez dwa dni nie przychodziłeś — pamiętasz, rozgniewałeś się, ja nagle zmieniłam się — byłam zła. Gniewałam się na Katję, jak ty na Zachara. Widziałam, że ona pocichu płakała, lecz mnie wcale żal jej niebyło. Nie odpowiadałam ciotce, nie słuchałam, co ona mówi, nic nie robiłam, niczego nie chciałam. Gdyś tylko przyszedł — odmieniłam się nagle. Podarowałam Katji liljową sukienkę...
— To miłość! — patetycznie zauważył Obłomow.
— Co? Liljowa sukienka?
— Wszystko! Ze słów twoich poznaję siebie. I dla mnie bez ciebie niema ani dnia, ani życia. W nocy śnią mi się ciągle kwitnące doliny. Zobaczę ciebie — jestem dobry, czynny; niema cię — smutno mi, ogarnia mnie lenistwo, chcę się położyć i nie myśleć o niczem... Kochaj! Nie wstydź się swojej miłości...