Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślałam, że pan już nie przyjdzie — zauważyła łagodnie.
— Oddawna szukam pani w całym parku.
— Wiedziałam, że będzie pan szukał, i dlatego tu usiadłam. Byłam pewna, że pan przejdzie tędy!
Chciał ją zapytać: „dlaczego tak myślała“, ale spojrzawszy na nią, zamilkł.
Wyraz jej twarzy był już inny, niż wtenczas, kiedy się z nim tutaj przechadzała, taki, jaki miała, gdy ją opuścił po raz ostatni i który w nim taki lęk obudził. I grzeczność była jakaś hamująca się. Wogóle miała wyraz twarzy skupiony. Wiedział, że w domysły i naiwne pytania bawić się z nią nie można, że wesoły, dziecinny okres przeżyty.
To, co było niedopowiedziane, do czego można byłoby zbliżyć się jakiemś zręcznem pytaniem, — już było między nimi zamknięte bez słów niepotrzebnych, bez wyjaśnień; powrócić do dawnego nastroju już nie można było.
— Dawno już pana nie widziałam! — rzekła.
Obłomow milczał. On chciał dać jej w jakiś sposób do zrozumienia, że czar ich tajemnego stosunku już przeminął, że mu cięży to skupienie, jakiem otoczyła siebie, jak obłokiem, jak gdyby weszła w głąb samej siebie, że on nie wie, co ma robić, jak się zachowywać.
Ale czuł, że najmniejsze napomknienie jej o tem wywoła u niej zdziwienie, potem jeszcze chłodniejszą będzie w stosunku z nim, a wtedy — wszystko stracone! Zgaśnie i ta iskra uczucia, którą tak niezręcznie przytłumił. Trzeba ją znowu rozdmuchać spokojnie i ostrożnie, ale jak? — Zupełnie nie wiedział.