Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciotka wpatrywała się i powoli kiwała głową.
— Jak chcesz, ma chère... Ja na twojem miejscu wzięłabym pensée lub paljowe.
— Nie, ciociu, ja lepiej tę wezmę — odpowiadała łagodnie Olga i brała tę wstążkę, która jej się podobała.
Olga pytała o radę ciotkę nie jak powagę, której wyrok miał być dla niej prawem, ale tak, jak gdyby pytała o radę inną kobietę, bardziej doświadczoną od niej.
— Czy ciocia czytała tę książkę? Co to jest? — zapytywała.
— Ach, co za obrzydliwość! — odpowiadała ciotka, odsuwając, ale nie chowając książki i nie broniąc wcale przeczytania jej Oldze.
Oldze nigdyby nie przyszło do głowy przeczytać. Jeśli obie wahały się sąd wydać, zwracano się do barona albo do Sztolca, gdy był obecny, i książkę czytano lub nie, według ich opinji.
— Kochana Olgo — powie czasem ciotka — o tym młodym człowieku, który rozmawiał z tobą u Zawadzkich, opowiadano mi jakąś nieciekawą historję.
I tyle. A dalej to już rzecz Olgi rozmawiać z nim lub nie.
Zjawienie się Obłomowa w ich domu nie budziło żadnych wątpliwości, nie zwracało żadnej pilnej uwagi ani ze strony ciotki ani Olgi, ani nawet barona i Sztolca. Sztolc starał się zetknąć swego przyjaciela z takim domem, gdzie było porządnie, gdzie nietylko nie zaproponują zasnąć po obiedzie, lecz gdzie nie wypada zakładać nogi na nogę, gdzie trzeba być przyzwoicie ubranym, pamiętać, co się mówi, — słowem, nie można ani zadrzemać,