Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż w tem jest tak trudnego do zrozumienia? — myślał. — Rzecz bardzo prosta.
— Ja zawsze prawie siedzę w domu, dlatego Andrzej myśli, że ja...
— Ale pan pewnie dużo pisze — rzekła — czyta. Czyta pan?
Wpatrzyła się w niego pilnie.
— Nie, nie czytam... — wyrwało mu się z przestrachu, ażeby nie zechciała go egzaminować.
— Dlaczego? — zaśmiawszy się, spytała.
Obłomow także zaśmiał się.
— Myślałem, że pani pyta mnie o jakąś powieść. — Nie czytam powieści.
— Nie zgadł pan. Miałam na myśli podróże...
Obłomow pilnie spojrzał na nią. Cała jej twarz była roześmiana, lecz usta — nie.
— O, to sztuczka! — pomyślał. Z nią trzeba być ostrożnym.
— Cóż pan czyta? — pytała zaciekawiona.
— Ja rzeczywiście... lubię więcej podróże.
— Do Afryki? — spytała złośliwie i cicho.
Obłomow poczerwieniał, domyślając się, nie bez słuszności, że wiedziała nietylko o tem, co on czyta, ale jak czyta.
— Pan muzykalny? — spytała, aby go wyprowadzić z zakłopotania.
W tej chwili wszedł Sztolc.
— Iljusza! Wiesz, powiedziałem Oldze Siergiejewnie, że ty namiętnie lubisz muzykę i prosiłem, aby coś zaśpiewała... Casta diva...
— Pocóż ty mnie ogadujesz? — odpowiedział Obłomow. — Ja wcale namiętnie nie lubię muzyki.
— Dobry jesteś! — przerwał Sztolc. — On zdaje się obraził się nawet! Ja go przedstawiam jako